Oto minęło lato, tak szybko, że nie zdążyłam napisać letniego bloga, ale cóż, w te wakacje po raz pierwszy od wielu lat miałam prawdziwy urlop. Niby wiadomo, że dzieciaki szybko rosną, ale i tak człowiek jest zaskoczony, gdy place zabaw przestają być centralnym punktem wakacyjnej imprezy. Okazuje się nagle, że można zamki pozwiedzać, i w restauracji posiedzieć, a do pilnowania trójki na plaży wystarczy jedna osoba, a nie zastęp dorosłych uniemożliwiających juniorom próby ucieczki w stronę słońca. Innymi słowy, udało się naprawdę odświeżyć ciało i umysł.
O tym co widziałam i co polecam napisałam tu.
Po powrocie z wielkim zapałem rzuciłam się w Vir! pracy. Równie ochoczo, po uprzednich rozmowach z fachowcami, które przyprawiły mnie o ból głowy, przystąpiliśmy z mą drugą połową do samodzielnego remontu. Dziury zostały zaszpachlowane, ściany przemalowane z szarości na waniliowy pudding (a w zasadzie według producenta miało być vanilla pudding, ale wyszło trochę różowo). W każdym razie dziecięce dzieła malarskie, które okupowały ściany, zniknęły pod warstwą puddingu.
I tak nadeszła jesień, którą witam zarówno z ekscytacją, jak i obawą przed chłodem i nadchodzącą ciemnością (w sensie dosłownym, nie metaforycznym). Przede mną, o czym już wiecie, premiera drugiej części serii „Na skraju burzy” – Północnego Widma. O premierze, kulisach powstawania i książkach źródłowych, które mi towarzyszyły w pisaniu, będzie osobny post. Na razie napiszę tylko, że w przeciwieństwie do debiutu, który dostarczył mi wielu zgryzot, zamierzam się premierą PW po prostu cieszyć:)
Z przeczytanych książek:
Call the canaries home Laury Barrow – póki co jest to propozycja (jeśli się nie mylę) dla czytających w języku angielskim. Polecam wszystkim, którzy lubią rodzinne, nieco mroczne historie. A że jest to bestseller NYT zakładam, że ukaże się również po polsku. Według mnie to jedna z tych powieści, która, podobnie jak Gdzie śpiewają raki, ma szansę doczekać się przepięknej ekranizacji.
Święto Ognia Jakuba Małeckiego – z dużym opóźnieniem zabrałam się za tę powieść, a wysłuchałam jej w formie audiobooka. Naprawdę emocjonalna propozycja i bardzo ciekawa od strony pisarskiej.
Rozpoczęłam też serię Stilllhouse Lake Rachel Caine, która w Polsce wydawana jest pod tytułami: „Żona mordercy”, „Mój ojciec jest mordercą” etc. Po tę akurat propozycję sięgnęłam po części z powodu researchu, który prowadzę do kolejnej powieści, po części dlatego, że autorka dokonała ciekawego skoku gatunkowego. Zaczynała od urban fantasy (i stąd ją znam), a obecnie pisze kryminały. Nie jestem znawczynią kryminałów, ale na razie seria mi się podoba.
W materii serialowo – książkowej:
Oppenheimer Chrisa Nolana – jestem ogólnie wielką fanką Nolana, więc wybór pomiędzy Barbie, a Oppenheimer’em był dla mnie oczywisty. Zdecydowanie się nie zawiodłam i polecam każdemu kto ceni sobie dobre kino.
Depp kontra Heard (Netflix): nie śledziłam tej dramy mediowej, tak jak nie śledzę innych dram. Generalnie z celebryckim światem nie jest mi po drodze. Dokument polecił mąż dokumentalista, a ja podaję dalej, bo naprawdę warto zobaczyć. Głownie dlatego, że wcale nie jest to film o procesie, a o nas samych, czyli konsumentach mediów społecznościowych.
Na koniec interaktywna komedia romantyczna Wybierz miłość. No cóż, treść jest niezwykle infantylna, ale nie po to ten film powstał, żeby nas wznosić na intelektualne wyżyny. Jest to nowatorska, transmediowa forma narracji, która pozwala widzowi wybrać historię. Nie jest to pierwszy tego typu projekt Netlixa, ale pierwszy romcom kierowany do starszych widzek (bo myślę, że widzów raczej nie zainteresuje – feminatyw wydaje się w tym przypadku zasadny:) W każdym razie dokonując wyborów w filmie można wyciągnąć parę wniosków, głównie o sobie:)
Pozdrawiam Was już jesiennie!
Agnieszka
P.S. Polecam zapisać się do newslettera, który wysyłam z niezwykłą częstotliwością, czyli raz na kwartał, lub też raz na dwie pory roku:) Zamierzam się poprawić!